|
Wspomnienia nauczycieli i absolwentów
|
|
Nauczyciele i uczniowie. Połączyła
nas „Dziesiątka”. Choć stanęliśmy po przeciwnych stronach szkolnego
biurka, wspólnie tworzyliśmy historię SP nr 10 w Siedlcach. Co pamiętamy
ze wspólnie spędzonego czasu? Przede wszystkim ludzi - pomocnych,
życzliwych, oddanych, podających przyjazną dłoń w kłopotach. Pamiętamy
momenty zwrotne, angażujące emocjonalnie: pierwsze dni w nowej szkole,
pożar, który poruszył nas i przeraził, zmiany kadry kierowniczej,
przemiany w oświacie, sukcesy i porażki (zawsze wspólne), bo to one
wpływały na nasz status: nauczycielski i uczniowski.
Historia „Dziesiątki” to historia
naszego życia” – mówią nauczyciele. Dla uczniów jest „trampoliną”, z
której radośnie odbili się, by wykorzystać zdobytą tu wiedzę do
kształtowania własnej przyszłości.
Jadwiga Stasiak (obecnie na emeryturze)
„Byłam
dyrektorem…”
„Wiele się nauczyłam od moich nauczycieli,
więcej od przyjaciół,
a najwięcej od uczniów.”
(z Talmudu)
|
|
W Szkole Podstawowej nr 10 pracowałam 11 lat, ale do społeczności szkolnej
będę należeć zawsze, bo moja nauczycielska tożsamość utkana jest z pamięci
i wspomnień o naszej szkole. 11lat życia zawodowego, to również 11 lat
mojego życia osobistego. Te dwa wątki były ze sobą ściśle sprzężone i
tworzyły swoisty „układ naczyń połączonych”. Sukcesy i porażki zawodowe
były zawsze moimi osobistymi sukcesami i porażkami. Tak je odbierałam i
tak je przeżywałam.
Dyrektorski „start” ułatwił mi fakt, że stanęłam na czele szkoły dobrze
zorganizowanej i opartej na silnych więzach międzyludzkich. Bez ograniczeń
mogłam korzystać z doświadczenia i przyjacielskich porad mojej
poprzedniczki, pani Aliny Przybylskiej. W każdej sytuacji mogłam liczyć na
pomoc zespołu kierowniczego szkoły (p. Elżbiety Nurzyńskiej, p. Marii
Dąbrowskiej, p. Aliny Bieleckiej i p. Urszuli Ładziak) oraz życzliwość i
wsparcie Rady Pedagogicznej. Moim zadaniem było pomnażanie dorobku i
umacnianie autorytetu szkoły. Udało się osiągnąć te cele dzięki temu, że
wszyscy tworzyliśmy jedną rodzinę szkolną. Wielu spośród nas już odeszło
na zasłużony odpoczynek, a niektórzy odeszli na zawsze. Przed wszystkimi
chylę czoła i zachowuję ich w serdecznej pamięci.
Z
perspektywy pięciu emeryckich lat nabrałam dystansu do faktów, zdarzeń
oraz oceny ich wpływu na efekty pracy szkoły. Uświadomiłam sobie, że losy
szkoły nie były łatwe. Budowa i wyposażenie nowego obiektu, nauka w trzech
budynkach (1410 uczniów), zajęcia lekcyjne do późnych godzin wieczornych
(w filii do godziny 18:30) oraz klasy liczące nawet powyżej 40 uczniów, to
były realia pierwszych lat funkcjonowania szkoły. Stanowiły one wyzwania
dla wszystkich: dla dyrektora, dla nauczycieli oraz dla administracji
i obsługi szkolnej. Przyjmowaliśmy je z pokorą, utyskując tylko, że w
czasie lekcji nie można przejść między rzędami ławek, bo uczniowie siedzą
na tzw. „dostawkach” lub wtedy, gdy zebrane do sprawdzenia zeszyty ważyły
kilka kilogramów, a ich sprawdzenie było równoznaczne z bezsenną nocą.
Z
jaka ulgą i nadzieją, na poprawę naszego szkolnego bytu, przyjęliśmy we
władanie cały budynek obecnej siedziby szkoły. Z jakim zapałem
urządzaliśmy i zagospodarowywaliśmy każdy kątek. Nikt z nas nie liczył
godzin pracy, często angażując do pomocy swoich bliskich. Zdecydowaną i
wymierną poprawę warunków nauki i pracy odczuliśmy dopiero po powołaniu do
życia Szkoły Podstawowej nr 8. Komfort nie trwał jednak długo. Zdradziecki
pożar strawił centralny pawilon szkoły, który pełnił strategiczna rolę w
wewnątrzszkolnej komunikacji. Dzięki heroicznej postawie nauczycieli,
pracowników administracyjno-obsługowych, rodziców, uczniów, absolwentów i
środowiska lokalnego, w ciągu niespełna miesiąca usunęliśmy zgliszcza i
równocześnie z odbudową, w bardzo trudnych warunkach, kontynuowaliśmy
naukę. I znów urządzanie, zagospodarowywanie, ciężka praca i radość.
W
tym samym czasie wdrażaliśmy długofalowy program edukacyjno-wychowawczy, z
nadaniem szkole imienia i sztandaru. Ten czas, uwieczniony wspaniałą
uroczystością, to jedna z piękniejszych kart w historii naszej szkoły,
która głęboko wpisała się w historię i tradycję Siedlec, a na mapie
oświatowej miasta przestała być tylko numerem 10.
Mimo
trudności i dramatycznych zdarzeń, we wszystkich sferach działalności:
dydaktycznej, sportowej, opiekuńczo-wychowawczej, szkoła osiągała bardzo
dobre rezultaty. Było to możliwe dzięki zaangażowaniu wszystkich podmiotów
szkolnych.
Moje
życie osobiste w ciągu tych 11 lat miało również sinusoidalny przebieg.
Sukcesy i porażki w kierowaniu szkołą, potęgowały radości i dramaty
rodzinne. Udało mi się pokonać przeciwności losu (i te dyrektorskie, i te
osobiste) dzięki życzliwości i wsparciu, przyjaźni i pomocy Koleżanek i
Kolegów Nauczycieli oraz całego Personelu Szkolnego.
Nigdy tego nie zapomnę i zawsze będę wdzięczna. Jestem dumna, że
w dwudziestoletniej historii szkoły przez 11 lat byłam jej dyrektorem.
Maria Niedbało (obecnie na emeryturze)
Wrzesień 1984 roku był
wyjątkowo upalny. Odnosiło się wrażenie, że to pełnia lata. Niestety,
nie mogłam cieszyć się jego urokami, podjęłam bowiem pracę w nowo
powstałej szkole, a była to Szkoła Podstawowa nr. 10 przy ulicy
Partyzantów.
Pamiętam bardzo dobrze swoją pierwszą lekcję. Była to historia w jednej z czwartych
klas. Weszłam do sali i doznałam szoku. Ujrzałam tak ogromną liczbę
dzieci, iż sądziłam, że są to klasy połączone. Wszyscy z uwagą
wpatrywali się we mnie. (W tym miejscu należy dodać, że przyszłam do
pracy ze szkoły wiejskiej, gdzie liczba dzieci nie przekraczała
20 osób.) Zupełnie bezwiednie wyrwało mi się pytanie: Czy więcej nie
mogło was być??? |
Pani M.Niedbało z klasą |
I wtedy właśnie wstała drobna,
filigranowa dziewczynka i bardzo poważnie odpowiedziała: „Mogło, ale dwoje
na na koniec z roku nie zdało.” (Tą uczennicą była Ewa Bobryk, obecnie
synowa mojej koleżanki z „Dziesiątki” Ali Bieleckiej.Bieleckiej.
Nie wiem, czy w jej pamięci utrwalił się ten epizod. Ja natomiast pamiętam go
doskonale. Ta klasa liczyła 42 uczniów, a pozostałe wcale nie były dużo
mniejsze.
W tej szkole przeszłam także i drugi chrzest bojowy. Musiałam zmienić
specjalizację i zostałam nauczycielem historii. Na osłodę życia p. dyr.
Przybylska dała mi jedna klasę języka polskiego. Była to klasa VI b, a
wychowawstwo w niej miała p. Joasia Wasiluk. Rzadko spotyka się zespół tak
ambitny, mądry… Nazwiska: Iwonki Mitury, Karoliny Kwiatkowskiej, Anity
Wysokińskiej … i szeregu innych uczniów na zawsze pozostaną w mojej
pamięci. Bardzo polubiłam historię, niestety, po roku wróciłam do języka
polskiego.
Z ogromnym sentymentem wspominam nasz mały pokoik nauczycielski w starej
szkole. Tam zawsze było tłoczno, gwarno, radośnie i bardzo fajnie. Nowe
grono przyjęło mnie niezwykle ciepło i serdecznie. Tu spotkałam jedyną
znajomą twarz z wakacyjnych obozów harcerskich - cudownej, niezapomnianej
Ani Kulikowskiej (niestety, już nieżyjącej). To ona pomogła mi w tych
pierwszych dniach zaaklimatyzować się w tym nowym środowisku. Wkrótce
poczułam się jak u siebie w domu i tak już zostało do końca mojej pracy w
SP nr 10.Przepracowałam w niej 15 lat, tj. do 1999 roku.
Na tę jedyną w swoim rodzaju atmosferę, z całą pewnością, ogromny wpływ miały
p. dyrektorki: A. Przybylska i J. Stasiak. Mądre, rozważne, pracowite, a
przede wszystkim bardzo życzliwe stworzyły monolit, który mimo różnych
wydarzeń trwał.
Wspólnie przeżyliśmy przeprowadzkę do nowego budynku przy ulicy
Mazurskiej, przeobrażenia ustrojowe, makabryczny pożar szkoły, zmiany w
oświacie… a szkoła niezmiennie cieszyła się szacunkiem rodziców, uznaniem
władz szkolnych, autorytetem w mieście i to, co najważniejsze – lubili ją
uczniowie i nauczyciele.
W ostatnim roku mojej pracy w „dziesiątce” znów miałam szczęście pracować z
bardzo uzdolnionym zespołem uczniów. Klasę VIII b (wychowawczyni p. Maria
Ossowska) uczyłam języka polskiego od początku. Było ich tylko 32. To
właśnie z tej klasy wyszła zdobywczyni I miejsca w Konkursie
Polonistycznym – Iza Czaplejewicz. Ta klasa była kuźnią talentów
humanistycznych: Edyta Suprun, Magda Zwolińska, Ewelina Korycińska i
szereg innych, to również wspaniali poloniści; pisali lekko, z polotem,
jakby w ręku trzymali pióro, a nie obuch od siekiery.
I oczywiście nie można nie wspomnieć o klasowej miss – Joasi Guz. Poruszała
się z wdziękiem i elegancją. Może już wtedy przeczuwała udział w Konkursie
Miss Polonia?
Pisząc tych kilka słów, nie mogłabym nie wspomnieć o, szczególnie mi
bliskich, moich koleżankach polonistkach: Małgosi Włodarczyk, Ali Osiak,
Basi Matuszewskiej, Beatce Wądołowskiej, Basi Freni oraz Asi
Wiszniewskiej, która ostatnio dołączyła do zespołu. Stworzyłyśmy zespół,
który wspólnie roztrząsał wszystkie trudności, rozwiązywał problemy. Jedna
drugiej starała się pomóc. Sukces jednej z nas, był powodem do dumy dla
całego zespołu. I tak jest do dziś.
Anna Kowalczyk (nauczyciel SP nr 10)
|
|
„Moja droga do dziecka"
„Szkoły powinny odznaczać się postawą wspomagającą i czynić wszystko,
aby dziecko mogło
przezwyciężyć trudności i zaspokoić swoją potrzebę poczucia mocy.”
(C. Freinet)
|
Jubileusz 20-lecia istnienia SP nr 10 niewątpliwie skłania do refleksji i
postawienia wielu pytań:
w jakim stopniu udało się mi zrealizować plany i zamierzenia? Komu i na
ile służyłam pomocą? Czy odnalazłam właściwą drogę postępowania, by
pokrzywdzone dzieci poczuły się w szkole dobrze?...
Nasza Jubilatka jest moją trzecią placówką. Pracuję tu od 1986 roku jako
nauczyciel kształcenia zintegrowanego. I tak oto prawie całe moje życie
spędziłam w szkole. Najpierw jako uczennica (1967-1979), potem – aż do
dziś - jako nauczyciel.
Przez wiele, wiele lat mej pracy sądziłam, że wszyscy, którzy się wiążą ze
szkołą, kochają ją i dobrze się w niej czują. Aż pewnego dnia studentka,
na widok mojej rozradowanej - podczas rozmowy z dziećmi - twarzy,
zapytała mnie, z czego się cieszę, bo ona nie widzi powodów do radości,
tylko same zmartwienia i dodała, że w szkole czuje się źle i samotnie.
Pamiętam, że rozmawiałyśmy wtedy długo i serdecznie. Opowiadałam o moich
kłopotach i poszukiwaniach, o tym, że znajduję wiele pomocy w lekturze
specjalistycznej i … obserwuję cierpliwie dzieci.
Sądzę, że moja studentka zrozumiała, że drogi do dziecka można się
nauczyć. Ze zniechęconej wtedy dziewczyny wyrósł dojrzały, wspaniały,
poszukujący nauczyciel.
Jubileusz 20-lecia przywołał w mojej pamięci osoby, z którymi pracowałam i
klasy, które uczyłam. Moim idolem i przewodnikiem była p. J. Strzalińska
(obecnie emerytowany nauczyciel). Zapamiętałam wiele twarzy, imion i
nazwisk. Z pamięci wyskakiwały najpierw postacie wychowanków, z którymi
miałam najwięcej kłopotów. Byłam tym faktem najpierw zdumiona, a potem
wzruszona. Zrozumiałam, jak bardzo byli mi oni drodzy i bliscy. Im
przecież poświęciłam najwięcej czasu, serca, mych umiejętności i
wiadomości. Ich promocjami cieszyłam się najbardziej. Powroty z wagarów
witałam z nową nadzieją, zaprzestanie palenia papierosów traktowałam jak
własne zwycięstwo. Pierwsze przepraszam, dziękuję, dzień dobry w
ustach moich trudnych wychowanków wywoływał u mnie uśmiech na
twarzy. Odnalezienie właściwej drogi do ich serc było początkiem naszej
wspólnej drogi, często mozolnej (pełnej upadków), a często humorystycznej.
W
toku mojej pracy dydaktyczno-wychowawczej zastępowałam koleżankę, która
uczyła języka rosyjskiego. Jeden z uczniów nagminnie nie przynosił
zeszytu, nie uczył się. Kupiłam mu zeszyt i zachęcałam do nauki. Uczeń
wysłuchał mnie i głośno odrzekł: „Nie będę uczył się ruskiego, bo nie będę
po rusku z krowami gadał.” (Obecnie jest rolnikiem i prowadzi wspólnie
z rodzicami gospodarstwo rolne.)
Na
lekcji geografii w klasie VI dowiedziałam się, że poziome i pionowe linie
na mapie to: „…południki i PÓŁNOCNIKI…”. (Autor cytatu studiuje na IV roku
SGH w Warszawie)
Na
lekcji środowiska społeczno-przyrodniczego w klasie III uczeń miał
wymienić codzienne prace rolnika i napisał: „Rolnik wstaje rano i koniu
myje zęby.” (Obecnie jest to uczeń II klasy LO w Siedlcach.)
Pewnego dnia na letnim pikniku we wsi Zdany zaginęło mi jedno dziecko.
Bardzo zdenerwowana rozpoczęłam wielkie poszukiwanie. W pewnej chwili
podszedł do mnie jakiś człowiek i oznajmił, że zaginionego chłopca
przywiązał do drzewa, ponieważ kradł czereśnie. Szybciutko uwolniłam
chłopca, a on rozgoryczony zapytał: „Dlaczego ten chłop nie pozwolił mi
ich rwać, przecież były czerwone?”
Starałam się ustrzec wiele dzieci od niepowodzeń, zawsze słuchałam tego,
co mówią i pragnęłam, by choć trochę polubiły szkołę. Dążyłam z całej
mocy, by w klasach, które wychowywałam, panowało poczucie bezpieczeństwa,
klimat wzajemnej przyjaźni. Nie zawsze się to udawało. Nieustannie
poszerzałam wiedzę. Starałam się unikać w mej pracy rutyny i stale
szukałam nowych sposobów, by najskuteczniej trafić do dziecka. Swoich
poszukiwań i zmagań nie prowadziłam w pojedynkę. Najważniejszymi moimi
sprzymierzeńcami byli rodzice. Szukałam także wsparcia wśród członków rady
pedagogicznej. Bardzo cieszyłam się, kiedy moja uczennica (Ola Stępień)
została laureatką Ligi Mistrzów w 2004 roku. Moja ciężka, mozolna praca
zaowocowała.
Od
kilku lat jako nauczyciel-nowator współpracuję z Akademią Podlaską
w Siedlcach. Prowadzę zajęcia dla studentów Wydziału Humanistycznego.
Ciągle im podkreślam, że podstawowym prawem każdego nauczyciela jest
wolność, a obowiązkiem prawdomówność i życzliwość oraz rzetelna praca.
Alina Bielecka (obecnie na emeryturze)
W 1986r. trafiłam do SP nr 10 w
Siedlcach. Pracowałam w niej aż do przejścia na emeryturę w 2004 roku, po
33 latach pracy. W „dziesiątce” rozpoczynałam z uczniami kl. Ie
rocznik 1979.
Wielu z moich wychowanków skończyło już studia, podjęło pracę, zmieniło
stan cywilny, ma dzieci. Kiedy ich spotykamspotykam, miło wspominają
spędzone razem chwile. Oni dzisiaj inaczej patrzą na życie, ja zaś cieszę
się, że osiągają sukcesy.
Do
dnia dzisiejszego w swoich zbiorach przechowuję kroniki klasowe, listy
uczniów kl.I, laurki, rysunki, drobne upominki, artykuły prasowe,
widokówki, listy pisane z błędami, zaproszenia, fotografie … Mam też
pamiątki, które przechowuję w mojej pamięci.
Moi
uczniowie to „żywe srebra”, ale byli inteligentni, zdolni, chętni do
zabaw, rozrywek. Dzięki temu przeżyliśmy wiele wspólnych przygód.
Jedną z nich jest udział jest udział w konkursie poetyckim organizowanym w
1987 roku przez ZW ZSMP w Siedlcach „O kwiat paproci”. Moi młodzi poeci
otrzymali zbiorowe wyróżnienie i nagrodę 5000 złotych, wypłaconą w bonach
PKO.
W
1997 r. przedstawiciele klas III uczestniczyli w zawodach sportowych
organizowanych przez MOSiR Siedlce. Pokonaliśmy wszystkie szkoły
siedleckie, zajmując w finale I miejsce. To był ogromny sukces naszych
małych sportowców!
W
1996 roku zrodził się pomysł, aby po raz pierwszy uczniowie wyjechali na
zielona szkołę. Tego zadania podjęłam się z p. J. Wiszniewską. Z pomocą
rodziców oraz sponsorem, firmą „Tranzpol”, nasze marzenia się
sfinalizowały. Przebywaliśmy 10 dni w Szklarskiej Porębie, w tym jeden
dzień w Libercu w Czechach. Dzieci miały ogromną frajdę. Niezapomnianym
przeżyciem dla nich były podchody nocne z latarkami w lesie u podnóża
Szrenicy. Wyjazdy powtarzaliśmy z następnymi rocznikami. Zawsze była to
Szklarska Poręba i ośrodek „Świteź”
Z
łezką w oku wspominam uczennicę, która przez trzy lata zawsze chodziła w
spodniach. Na zakończenie roku szkolnego w III klasie włożyła spódniczkę.
Wchodząc do klasy, podeszła do mnie i powiedziała: „Zrobiłam to dla pani!”
Bardzo się wzruszyłam.
Pamiętam ucznia rozrabiakę, który prosił mamę, żeby poszła z nim do
fotografa, bo on chce dać zdjęcie do kroniki klasowej, gdyż jest
najbardziej niesfornym uczniem.
Wielu uczniów podarowało mi swoje zdjęcia, pisało listy, przysyłało
widokówki z różnych stron świata, byłam zapraszana na ich występy
artystyczne. Cieszę się, że już na zawsze zostanę ICH PANIĄ.
Do
nowej szkoły odnosiłam się krytycznie. Rady Pedagogiczne wydawały mi się
mało wnikliwe, ogólne. Liczby, a nie nazwiska i sprawy. Mało dyskusji.
Nadmierny Nawet
pewność siebie nauczycieli skłonna byłam oceniać jako zarozumialstwo, a
nie kompetencje. Muszę jednak szybko wyjaśnić, że ten „krzywy ogląd” był
wynikiem mojej NIEZNAJOMOŚCI praw rządzących w dużej, miejskiej szkole.
Najpierw przekonali mnie do siebie ludzie. Może to wydać się śmieszne, ale
początkiem życzliwych kontaktów było jedno z pierwszych spotkań nauczania
początkowego, gdzie poza omawianiem spraw pedagogicznych toczyły się
również koleżeńskie rozmowy o wszystkim. Można było jeszcze w szkole wypić
herbatkę doprawianą rumem, która to pomagała ocieplić atmosferę. Wtedy
dostrzegłam, że ci zbyt pewni siebie - jak ich osądzałam – ludzie, też
mają wiele różnych wątpliwości, własnych „strachów”. Owszem, znają swoją
wartość, ale są życzliwi, ciepli, sympatyczni, gotowi wesprzeć, gdy
zajdzie potrzeba.
Zrozumiałam też rzekomą powierzchowność posiedzeń Rady Pedagogicznej.
Szczegóły działań wychowawczych znajdowały się w pisemnych sprawozdaniach
dołączanych do protokołu. Nie sposób było omawiać głośno każdej klasy, bo
trwalibyśmy na posiedzeniu w nieskończoność. Omawiano więc sprawy
problemowe.
Jak
wspominam szkołę? Tak naprawdę, to ja jeszcze trwam w tej szkole. Może za
sprawą córki, która też tu pracuje. Może więź zawdzięczam swoim
sympatycznym młodszym koleżankom, które dają się naciągać na szkolne
tematy.
W
każdym bądź razie wystarczy, że przekroczę próg szkoły, a czuję się jakbym
stąd nigdy nie odeszła. Mogłabym brać dziennik pod pachę i uczyć.
Cieszę się nowymi kwiatami. Poprawiam przekrzywione obrazki. Uśmiecham
się, a czasami karcąco reaguję na zachowanie dzieci. To jest znany
świat, MÓJ ŚWIAT.
WSPOMNIENIA UCZNIÓW
Karol Mazurek (licealista)
Jednym z najmilszych wspomnień z nauki w
SP nr 10 pozostanie dla mnie pierwszy dzień szkoły. Pełen strachu i
napięcia oczekiwałem na wywołanie mojego nazwiska. Niepewnym krokiem
podążyłem do swojej „kolejki”. Wtedy to moja wychowawczyni, p.A. Bielecka
, poprosiła mnie, abym wylosował literkę dla klasy. Cały czas mam przed
oczami tę scenę, gdy moja starsza koleżanka trzymała mikrofon, a ja
przedstawiłem się i powiedziałem, że wylosowałem literkę „c”.
Bardzo miło wspominam też zajęcia szkolne podczas ferii zimowych, kiedy to
powstawały klasowe przedstawienia pod kierownictwem p. M. Włodarczyk.
Razem z kolegami i koleżankami mogliśmy tworzyć proste spektakle, które
wystawialiśmy na uroczystości z okazji Dnia Kobiet.
Elżbieta Zegardło (licealistka)
Z
pierwszego dnia szkoły pamiętam do tej pory listki z kolorowego papieru, z
literką klasy, które wszyscy dostaliśmy. Pierwsza klasa – nowe przyjaźnie,
teraz już mogę powiedzieć, że niektóre - takie naprawdę. Wychowawczyni, z
którą zawsze można było porozmawiać – p. A. Bielecka. Pierwsze kolonie. I
nie wiadomo, kiedy IV klasa. Nowe przedmioty, więcej nauki, – ale o ile
ciekawiej!
Najlepiej chyba pamiętam zakończenie szkoły – na samo wspomnienie łezka
się w oku kręci. Szkoda mi było zostawiać MOJĄ SZKOŁĘ…
Anna Podziemska (studentka)
Szkoła Podstawowa nr 10 – miejsce zabaw i nauki, pierwszych przyjaźni,
sukcesów i porażek. Ktoś mógłby powiedzieć – ot zwykły budynek jak inne,
jednak dla mnie to dużo więcej. To ludzie, to poświęcony im czas,
zaangażowanie, to skarbnica wspomnień z lat szkolnych.
Uczęszczałam do tej szkoły 8 lat, to tu nauczyłam się samodzielności,
odpowiedzialności, doświadczałam radości i smutków.
Pierwszy dzień w szkole, nowe miejsce, nowi ludzie i niepewność, co mnie
czeka. Przejście z wczesnego dzieciństwa do kolejnego etapu życia.
Poznanie nowych koleżanek i kolegów, no i oczywiście pani wychowawczyni _
A. Bieleckiej, o ślicznym, miłym uśmiechu i spokojnym głosie. Kolejne dni
były pełne wrażeń związanych ze zwiedzaniem szkoły, przyzwyczajaniem się
do świetlicy i odkryciem biblioteki. Potem pasowanie na ucznia wielkim
ołówkiem przez panią dyrektor J. Stasiak – wzruszenie i duma. Kolejne
wspomnienia dotyczą głównie lekcji matematyki, świetlicy i zabaw na
korytarzu podczas przerw, kiedy lubiłam biegać jak błyskawica, mimo że
było to surowo zabronione. Na świetlicy najfajniejsze były wszystkie
zajęcia plastyczne i zbieranie różnych uśmiechów, słoneczek i kwiatuszków
za dobre zachowanie, za sprzątanie sali i za prace plastyczne.
Najwspanialszym przedmiotem natomiast była matematyka – taka prosta i
zrozumiała. Wszystko wynikało z czegoś – fajnie było uczyć się czegoś
nowego, logicznego. Najbardziej lubiłam geometrię, ale za to procentów
nie znoszę do dzisiaj. Potem był koniec klasy III – piękny czerwcowy
dzień, a w moim sercu smutek, żal, poczucie straty spowodowane
świadomością rozstania z ukochaną wychowawczynią i niektórymi kolegami.
A po
wakacjach klasa IV. I znowu strach, niepewność, a także nadzieja i mnóstwo
pytań : jaka będzie nowa wychowawczyni, nowa klasa, nowi nauczyciele?
Pierwszego dnia zasiadłam w większej ławce, poczułam się taka duża i taka
mądra. Za biurkiem stała uśmiechnięta pani z burza loków okalających
twarz, o energicznych ruchach – była to pani Bożena Szczygielska. Nowa
wychowawczyni okazała się przesympatyczną osobą, a do tego nauczycielką
matematyki – wtedy już nic nie było mi straszne. Zaczęła się prawdziwa
nauka. Zabawy na przerwach pomału zmieniały się w rozmowy pod klasą, w
tłumaczenie komuś lekcji z różnych przedmiotów, w powtórki przed klasówką,
czy po prostu czytanie książek. Czas zaczął bardzo szybko płynąć i
nadeszła VIII klasa, a wraz z nią okres wytężonej pracy, samodyscypliny
wkuwania do egzaminów wstępnych do liceum, sto dni do końca roku i
pierwszy bal - odświętne stroje, podniosły nastrój, a potem szampańska
zabawa do północy.
I
znowu u progu upalnego lata nadszedł moment rozstania. Nie umiałam i nie
chciałam powstrzymywać łez podczas pożegnalnego przemówienia. Czułam, że
skończyło się w moim życiu coś wyjątkowego, że w murach, które opuszczam,
na zawsze pozostanie cząstka mojego serca i myśli. Jednakże żal mieszał
się z radością, że oto wyposażona w solidną wiedzę, bagaż cennych
doświadczeń i ciepłych wspomnień mogę wyruszyć dalej – poszerzać swoje
horyzonty i zdobywać świat.
Minęły kolejne lata. Jestem już dorosła, studiuję, ale często powracam
myślami do dni spędzonych w mojej pierwszej szkole. Z ciepłem i
wdzięcznością wspominam pracujących tam pedagogów. To dzięki nim mam wiarę
w siebie i odwagę, by iść naprzód – stawać się lepszą i mądrzejszą, bo oni
byli i pozostaną dla mnie autorytetem.
Anna Włodarczyk (studentka, autorka hymnu szkoły)
Mam 22 lata. W 1990 r.
rozpoczęłam naukę w Szkole Podstawowej nr 10 w Siedlcach. Dobrze pamiętam
dzień, w którym po raz pierwszy przekroczyłam próg tej szkoły. Wydawała mi
się wówczas ogromnym labiryntem. Trafiłam do klasy Ib. Moją wychowawczynią
okazała się bardzo sympatyczna pani – Grażyna Bańkowska. Pierwszego dnia
oprowadziła nas po całym budynku i od razu poczułam się bezpieczniej.
Dzień, w którym odbyło się pasowanie na ucznia, utkwił mi w pamięci
szczególnie. Pani dyrektor J. Stasiak podchodziła do każdego
pierwszoklasisty i dotykała wszystkich wielkim ołówkiem. A my – uczniowie
bardzo przeżywaliśmy ten moment. Od tej pory poczuliśmy się prawdziwymi
uczniami.
Osiem lat nauki upłynęło bardzo szybko. W klasach IV – VIII moją
wychowawczynią była p. Maria Borkowska, nauczycielka fizyki i chemii.
Najprzyjemniejsze chwile przeżywaliśmy na wycieczkach klasowych, na które
jeździliśmy z nią każdego roku.
W maju 1997 r. odbyła się szczególna uroczystość – nadanie szkole imienia
i sztandaru. Wtedy to po raz pierwszy w wykonaniu chóru zabrzmiał hymn
szkolny. Ja napisałam jego słowa, a melodię skomponowała p. Izabella
Janik. Byłam wówczas w siódmej klasie.
W ósmej klasie wielu uczniów brało udział w konkursach przedmiotowych. Ja
spróbowałam swych sił w Konkursie Języka Rosyjskiego. Udało mi się dostać
aż do etapu wojewódzkiego, w którym zajęłam IX miejsce. Moja nauczycielka
p. Elżbieta Żukowska nie kryła swego zadowolenia.
W ostatnim roku nauki nauczyciele „wyciskali” z nas, ile się dało.
Przygotowywaliśmy się do egzaminów do szkoły średniej. Po ukończeniu
podstawówki oraz pomyślnym zdaniu egzaminów z języka polskiego
i matematyki rozpoczęłam naukę w I LO im. Bolesława Prusa. Cztery lata
minęły nie wiadomo kiedy. A potem – matura, egzaminy na studia i… obecnie
jestem studentką III roku Akademii Muzycznej w Warszawie Filii w
Białymstoku, gdzie kontynuuję m. in. naukę gry na fortepianie. Oprócz
muzyki pasjonuję się też fotografią.
Często wracam myślami do szkoły przy ul. Mazurskiej 10. To właśnie do niej
uczęszczałam przez osiem lat. To ona była moją pierwszą szkołą. To tutaj
poznałam wspaniałych ludzi.
Ada Boruc (nauczyciel j. angielskiego w SP nr 5)
Kiedy uczęszczałam do podstawówki, a było to dobre parę lat temu, nauka w
niej trwała osiem lat. Do szkoły przychodziło wystraszone dziecko, a
opuszczał ją młody, dość już ukształtowany człowiek. Nigdy bym wtedy nie
przypuszczała, że po latach znajdę się po drugiej stronie szkolnego
biurka. Dzisiaj, gdy obserwuję moich uczniów, niejednokrotnie przypominam
sobie okres, gdy to ja byłam uczennicą szkoły podstawowej i zawsze ogarnia
mnie sentyment za tymi czasami, kiedy życie było o wiele prostsze,
wypełnione małymi przyjemnościami dnia codziennego, drobnymi sukcesami,
ale też problemami, szkolnymi niepowodzeniami, które dla nas częstokroć
urastały do rangi życiowych tragedii. Na szczęście rozwiązywały się same i
szybko odchodziły w zapomnienie. Wspominam nauczycieli, bo to oni tworzyli
to miejsce, jego klimat, oni stanowią treść mych wspomnień. Oni
zainspirowali nas w wyborze zainteresowań, wyznaczali kierunki, którymi
później podążaliśmy. Wybitni pedagodzy, osobowości, im bardziej oryginalni
i charakterystyczni, tym bardziej niezapomniani…Pan od historii, emanujący
spokojem i stoicyzmem, jakby czerpał je wprost od starożytnych filozofów,
posiadający mądrą maksymę, chyba na każdą z możliwych okazji; pani od
geografii – żywiołowa i ekspresyjna, własnym ciałem niemalże rysująca
przed nami góry i doliny; panowie od wf. - uwielbiani nie tylko przez
żeńską część społeczności uczniowskiej; pani od nauczania początkowego,
która odkrywała przed nami zawiłości polskiej ortografii i tabliczki
mnożenia, a także za namową i inspiracją której powstawały pierwsze
wiersze… Pomiędzy nimi jedyna i wyjątkowa PANI DYREKTOR, która wzbudzała
szacunek i cichą cześć w każdym, dosłownie każdym uczniu. Osoba absolutnie
niezwykła, która potrafiła doskonale łączyć stanowczość i niezłomność, tak
potrzebne na tym stanowisku, z wrażliwością, serdecznością
i ciepłem prawdziwego pedagoga.
Choć
teraz, z perspektywy czasu, potrafimy docenić oddanie i poświęcenie, ten
ogromny trud, jaki włożyli w nasze wychowanie i edukację, przecież nie
zawsze tak było. Podążając odwieczną tradycją „ MY przeciw NIM”
prowadziliśmy tę próbę sił, wymyślając niezliczone psikusy, nadając
pseudonimy, wychwytując wszelkie charakterystyczne powiedzonka i
naśladując sposób mówienia, poruszania się - ale taka jest przecież
naturalna kolej rzeczy.
Szkoła i dom wzajemnie się przenikały, tworzyły jedno spójne środowisko, w
którym wyrastaliśmy i uczyliśmy się życia. Lubiliśmy szkołę. Może przesadą
byłoby twierdzenie, że wszyscy lubili wszystko…, ale ogólnie ją lubiliśmy,
bo tam zawsze działo się coś ciekawego. Każdy niemal dzień przynosił
jakieś wydarzenie – czasem sensacyjne, czasem śmieszne, czasem …
Pamiętam, że często organizowane były różne teatrzyki, apele czy akademie
z okazji: Dnia Matki, Babci, Dziadka, Nauczyciela, Górnika… Kto z nas dziś
pamięta, że tyle jest okazji do świętowania! Były doskonałym pretekstem do
zaangażowania każdego, nawet najbardziej nieśmiałego czy mniej zdolnego
ucznia do wspólnego wysiłku i zabawy. Najpierw staranne przygotowania,
wymyślanie kostiumów, wykonywanie laurek, próby, a potem wiersze
recytowane łamiącym się z emocji głosem przed zawsze życzliwym audytorium.
Dziś, gdy obserwuję wszystkie te emocje u moich uczniów, czasem trochę im
zazdroszczę, bo dla mnie są już tylko wspomnieniem, zawsze żywym, ciepłym
i radosnym. Wspomnieniem, do którego chętnie wracam.
Katarzyna Oleksiuk, Anna Ślepowronska: „ Takich rzeczy się nie
zapomina...” (studentki)
Jeszcze „wczoraj”, z tornistrami na plecach i workami
na kapcie w dłoniach, maszerowaliśmy jak banda niesfornych krasnali
korytarzami naszej ukochanej podstawówki. Życie w szkole wcale nie było
takie łatwe – panowało tu prawo dżungli i zawsze wygrywał ten, kto miał
najtwardsze łokcie. Walka zaczynała się już pod klasą o to, kto zajmie
miejsce w pierwszej parze, bo przecież: „ Pierwsza para aniołeczki,
druga para biedroneczki, trzecia para grzeczne dzieci, a na końcu same
śmieci”. Nieraz ucierpiały na tym drzwi, a także otwierający je
nauczyciele, gdy rozszalały tłum wpadał do środka. Najczęściej naszą
ofiarą padała p. A. Bielecka, gdyż to właśnie ona musiała znosić szalone
wybryki przez początkowe lata naszej nauki w szkole podstawowej. Na nią
też spadł obowiązek ujarzmienia nas, a było to naprawdę karkołomnie trudne
wyzwanie.
Nie tylko naszą pierwszą wychowawczynię miło
wspominamy, bo niemal każdy nauczyciel, który stanął na naszej drodze, w
jakiś sposób zapisał się w naszej pamięci. Niewątpliwie najbardziej
charakterystyczną postacią, zawsze przez nas gorąco uwielbianą, był
przesympatyczny pan Kluczek. Mozolnie starał się wpoić nam tajemnice
historii, często z opłakanym skutkiem, gdyż bez skrupułów
wykorzystywaliśmy jego sympatię do nas i tak kombinowaliśmy, by uczyć się
jak najmniej, co wstyd się przyznać, wychodziło nam rewelacyjnie.
Uśmiech nam się ciśnie na usta, gdy przypominamy sobie
także, tylko pozornie surową, p. J. Ksionek od fizyki. Ciągle
bezskutecznie straszyła nas, co to będzie jak pójdziemy „do tych
wszystkich liceumów i technikumów”. Wiele cierpliwości okazywały nam
również nasze polonistki: p. M. Włodarczyk, A. Osiak i M. Niedbało, którym
między innymi zawdzięczamy to, iż dziś jesteśmy studentkami polonistyki.
To one jako pierwsze zasiały w nas miłość do rodzimego języka. v
Warto wspomnieć o tym, iż dziewczęta z naszej klasy
aktywnie działały w chórze szkolnym, prowadzonym przez pana
S. Tchórzewskiego, chociaż biorąc pod uwagę fakt, iż większość z nas nie
ma głosu, trudno nam w to teraz uwierzyć. W każdym razie do tej pory mamy
śpiewniki pełne świetnych piosenek, nie tylko rozrywkowych, ale i
patriotycznych, których same byśmy się nie nauczyły. Niebywałą zaletą
muzyki był fakt, iż nasza średnia ocen na tym znacznie zyskiwała, a nawet
bywały semestry, w których brakowało miejsca w dzienniku na kolejne
szóstki.
Nad naszą artystyczną edukacją czuwała także zawsze
ciepła i cierpliwa pani A. Kulikowska, której wciąż podsuwaliśmy nasze
pamiętniki, gdyż wyczarowywała w nich maleńkie arcydzieła. Kiedy odeszła
od nas na zawsze, nie było wśród nas osoby, która nie płakałaby rzewnymi
łzami. To dla nas wielki zaszczyt, że trafiliśmy pod jej skrzydła i na
zawsze pozostanie w naszej pamięci.
O naszą prawidłową postawę i rozwój fizyczny dbała
drobna i filigranowa, ale twarda i stanowcza p. A. Dobrzańska. Aż dziw
bierze, że taka maleńka osoba potrafiła zaprowadzić w klasie dyscyplinę i
zmusić nawet najbardziej leniwą uczennicę do robienia „fikołków” ( pewnie
teraz, czytając to, złości się, gdyż uparcie próbowała wpoić nam, że
ćwiczymy przewroty, a nie: fikołki). To ona rozbudziła w nas
namiętność do siatkówki, dzięki czemu frekwencja na wieczornych SKS-ach
wynosiła przeważnie 100%.
Nad całą szkołą pieczę sprawowała dzielnie
nieoceniona, przebojowa i zawsze przychylna uczniom, pani dyr. J. Stasiak.
Nigdy nikomu nie odmówiła pomocy, zawsze starała się, by szkoła była dla
nas drugim domem. Kiedy nadszedł czas rozstania z podstawówką, dla każdego
z nas miała kilka ciepłych słów i dobrą radę na nowy etap życia.
Pomimo iż byliśmy pilnymi uczniami i uwielbialiśmy
lekcje, to obowiązkowo co roku musieliśmy hucznie świętować Dzień
Wagarowicza. Wszystko zaczynało się od topienia własnoręcznie wykonanej
Marzanny w siedleckim zalewie, przy czym zawsze ubawiliśmy się po pachy. W
tym dniu również szkoła oferowała nam wiele rozrywek. Najbardziej zapadły
nam w pamięć liczne konkursy typu: Randka w ciemno, Koło Fortuny oraz Mini
Lista Przebojów, w której każdy mógł stać się gwiazdą. Wszyscy chętnie
uczestniczyli w takich widowiskach, a co najciekawsze, nie tylko
uczniowie... Niebywałą atrakcją stał się – i to na długo -
p. T. Araszkiewicz, po swoim niezwykłym występie jako prowadząca Koło
Fortuny – Magda Masny. Podobieństwo było uderzające...zdradzały go jedynie
mocne...owłosione... męskie.......................nogi !!!
Ostatnie nasze wspomnienie związane ze szkołą
podstawową, niezmiernie smutne, pełne sentymentu, baaardzo często przez
nas wspominane, to akademia pożegnalna na zakończenie szkoły. Łzy lały się
obficie, co doskonale widać na naszych pamiątkowych zdjęciach, wszyscy
mają czerwone oczy, zapuchnięte powieki i mokre policzki. Aż trudno
uwierzyć, ale naprawdę płakaliśmy wszyscy...bez wyjątku...łącznie z
chłopcami. Ciężko nam się było rozstać, bo właśnie tutaj zawarliśmy nasze
pierwsze przyjaźnie, bardzo się zżyliśmy przez te 8 długich lat,
a mieliśmy świadomość tego, iż z niektórymi osobami żegnamy się na zawsze.
Zawsze będziemy niezmiernie miło wspominać naszą
podstawówkę i lata w niej spędzone. Dziś, kiedy piszemy ten artykuł,
odżywają w nas wspomnienia i wydaje nam się jakby to było zaledwie
wczoraj, a przecież minęło już 9 lat!!!
Tym bardziej miło było nam
przeżyć to wszystko jeszcze raz. Ku naszemu zdumieniu pamiętamy nawet
najmniejsze szczegóły, pamiętamy wszystkich kolegów i koleżanki z klasy,
wszystkich nauczycieli, a to świadczy o tym, że naprawdę było nam tu
dobrze, gdyż tylko złe wspomnienia wymazujemy od razu z pamięci, a te
dobre przechowujemy...przekazujemy następnym pokoleniom...tak jak właśnie
my to teraz robimy. Mamy nadzieję, że obecni uczniowie naszej szkoły
dzielnie nas zastępuja we… wszystkim. Bo przecież nie wszystko może być
takie piękne i idealne, a mile wspomina się później wszystko i
wszystkich... I tych gorszych... i tych lepszych...wszystko!!!
Cisną się aż na usta słowa piosenki śpiewanej przez
Marylę Rodowicz:
„Ale
to już było i nie wróci więcej,
I choć tyle się zdarzyło,
To do przodu wciąż wyrywa głupie serce.
Ale to już było, znikło gdzieś za nami,
Choć w papierach lat przybyło,
To naprawdę wciąż jesteśmy tacy sami ...”
|
|
|
|
|